czwartek, 23 sierpnia 2012

Charlotte - Chleb i Wino. W Krakowie.

Był czas, kiedy żyłam z nieświadomością istnienia czegoś takiego jak Charlotte. Jednak za sprawą przyjaciółki się to zmieniło i nastąpiły dni, kiedy słyszałam o tym bistro bardzo dużo. Na tyle dużo, że już sama nie wiedziałam, czy chcę tam iść, czy nie. Mimo to, wybrałyśmy się. Witryna dość niepozorna, z bardzo przeciętnymi stolikami na zewnątrz, tuż przy maskach samochodów. Może komuś pasuje kawa z aromatem benzyny, ja bym tam nie usiadła.

W środku wrażenia mieszane. Strefa pieczywa, croissantów i kasy niezwykle kusząca, kojarząca się z wiejską kuchnią, gdzie króluje drewno i pobielone ściany. Strefa dla klientów już nie tak bardzo. W oczy rzuca się wielki drewniany stół, kiedy indziej zachwycający, teraz odpychający. Wiem, że wielu ludziom podoba się idea siedzenia przy jednym stole z dziesięciorgiem nieznajomych, mnie nie tak bardzo. Gdzieś za tym stołem były wąskie blaty i stołki barowe, a na malutkiej antresolce, po której wchodziło się po okrągłych metalowych schodach (uroczych, ale trzeba uważać na głowę), można było znaleźć kilka czarnych, niedużych, kwadratowych stolików (jak Alina zauważyła - wyglądających jak z Ikei) i czarnych krzeseł. Miejsce niezwykle ciasne, gdzie, chcąc nie chcąc, łokciami niemalże dotyka się nieznanych sobie sąsiadów. Owszem, wystrój mnie nie zachwycił. Wydaje mi się, że rozumiem ideę takiego urządzenia bistro, niemniej jednak kłóci się on (wystrój) z moją wizją miejsca, gdzie je się świeżutkie, pyszne croissanty, pije dobrą kawę i rozpływa nad anielską wprost marmoladą pomarańczową. Boże, jakie to było dobre. A zatem, przejdźmy do jedzenia.

Moje Śniadanie Charlotte, koszyk pieczywa, konfitura i kawa.


Jedzenie jest bardzo smaczne, a miejscami pyszne (croissanty, konfitury). Chleby bardzo dobre, ale nie idealne. Wędliny ciekawe, zdecydowanie inne od masówek ogólnie dostępnych, choć za nimi nie tęsknię. Kawa dobra, ale również nic szczególnego. Można za to dostać herbatę zieloną z lawendą, która była cudowna. Lekka, o idealnej dawce lawendy... Wspaniała. Z croissantów jadłam zwykły i z kremem cytrynowym. Szczególnie ten drugi ściga mnie wspomnieniami i nawet jego cena (5zł) mnie nie przeraża. Polecam. Natomiast konfitura pomarańczowa to istne niebo. Jeszcze nigdzie takiej nie jadłam. Słodka, ale nie za słodka. Bez kwasku cytrynowego, bez gorzkiej skórki (skórka była, ale nie gorzka). Całkowicie z owoców. Cudowna. Miła kelnerka zaproponowała też konfiturę malinową. Jakkolwiek bardzo dobra, to znika przy pomarańczowej.



Opisując bistro być może powinnam więcej mówić o jedzeniu, niż o wystroju. Ale. Jedzenie wolę jeść i zachwyty (lub malkontenctwo) zdecydowanie lepiej wychodzą mi bezpośrednio nad talerzem, niż tak prawie trzy tygodnie później (nie mogłam się za ten post zabrać). Natomiast wystrój wnętrz zawsze ma dla mnie ogromne znaczenie. I dlatego tak dużo miejsca mu poświęciłam. I chyba on najlepiej oddaje całe Charlotte, bo być może znakiem danego miejsca powinno być jedzenie, ale to wystrój tworzy atmosferę i kreuje nasz nastrój od chwili wejścia do środka. Charlotte wywołało we mnie niezwykle mieszane uczucia, raczej na minus niż na plus, ale jest to tak niewielka różnica, że dałabym 51% do 49%. Na pewno jest to miejsce, które warto chociaż raz odwiedzić i samemu przekonać się, czy nam pasuje, czy nie. A potem wracać, tylko dla tej konfitury pomarańczowej. 

Charlotte w Warszawie: Pl. Zbawiciela
Charlotte w Krakowie: Pl. Szczepański

Po inne spojrzenie zapraszam na recenzję Aliny - klick.

Wybaczcie tak lichy przegląd zdjęć, ale jakoś nie za wiele ich zrobiłam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz